środa, 5 kwietnia 2017

Nietykalni

Nietykalni

http://www.uwazamrze.pl/artykul/1122796/nietykalni
"Jak sędziowie uczynili z Polski państwo bezprawia

Jest to bezprzykładny w Europie atak polityka pretendującego do sprawowania władzy wykonawczej w Polsce na władzę sądowniczą. Jest to pełen pogardy atak wymierzony w każdego z tysięcy sędziów wszystkich sądów w Polsce. (...) Takie znieważające, wiecowe zdanie nawiązuje do najgorszych zwyczajów walki politycznej sprzed 1989 r.” – napisali w oświadczeniu prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf, prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński i prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego prof. Roman Hauser. Była to reakcja na słowa prezesa PiS Jarosław Kaczyńskiego, który na partyjnym wiecu zarzucił obecnej władzy terroryzowanie sądów przez wpływanie na ich prezesów.

Równie dobrze prezesi sądów mogliby wydawać podobny komunikat po cyklicznych badaniach CBOS dotyczących oceny ich pracy. Jedynie trzech na dziesięciu Polaków dobrze ocenia sądy. Z instytucji publicznych gorzej oceniamy tylko Narodowy Fundusz Zdrowia (18 proc. pozytywnych wskazań). Nawet znienawidzony ZUS może się pochwalić notowaniami o 10 proc. lepszymi niż polskie sądy. Nawet wywołująca emocje działalność Instytutu Pamięci Narodowej wzbudza aprobatę połowy Polaków, a sądy, które powinny być gwarantem sprawiedliwości i porządku publicznego, uznawane są przez Polaków za opieszałe, niesprawiedliwe i stronnicze (odpowiednio połowa i jedna czwarta pytanych), a 4 proc. pytanych uważa je za skorumpowane. Sądy postrzegamy przez pryzmat własnych doświadczeń, rodziny, znajomych, a także przez wyroki i sposób postępowania, który obserwujemy. I nie jest to budujący obraz.

Skandal w Sądzie Najwyższym

Na początku grudnia Telewizja Republika ujawniła nagrania rozmów i zapisy z SMS-ów między sędzią Sądu Najwyższego Henrykiem Pietrzykowskim a sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego Bogusławem Moraczewskim. W pierwszej rozmowie sędzia Moraczewski prosi kolegę o sprawdzenie, czy „kasacja jest prawidłowo sformułowana”. Wysyła ją na służbowy mail sędziego. W kolejnej sędzia Pietrzykowski wytyka popełnione w niej błędy. „Ta kasacja jest źle napisana. (...) Powiem ci, co jest tu kompletną kichą. To jest na granicy odrzucenia” – tłumaczy Pietrzykowski i podaje, co należy poprawić. O niezdrowych praktykach w SN dużo więcej mówią zapisy SMS-ów sędziów. I tak 2 lipca 2009 r. Pietrzykowski wysyła do Moraczewskiego 2 SMS-y o treści: „Przedsąd 19 bm. S. [sędzia – red.] Jan prosiłem o życzliwość”, „Sorry to będzie 11”. 11 sierpnia Pietrzykowski pisze: „Przedsąd rozpatruje sędzia Jan Górowski”. Moraczewski odpowiada: „Skarga przyjęta do rozpoznania, termin październik, serdecznie dziękuję i pozdrawiam”. Największą kontrowersję wzbudza zapis „prośby o życzliwość” jednego sędziego SN do drugiego, bo sugeruje, że mogą się oni kierować czymś innym niż tylko ocena merytoryczna spraw.

„W związku z pojawiającymi się w środkach społecznego przekazu informacjami dotyczącymi ujawnienia rzekomych „nowych dowodów w sprawie korupcji w Sądzie Najwyższym” oraz opublikowanymi stenogramami treści rozmów i SMS-ów pomiędzy sędziami (...) informuję, że w chwili obecnej dysponujemy tylko doniesieniami medialnymi w tej sprawie” – napisała w oświadczeniu prof. Małgorzata Gersdorf, pierwszy prezes Sądu Najwyższego, odnosząc się do sprawy ujawnienia taśm.

Problem w tym, że doniesienia medialne w tej sprawie trwają od ponad dwóch lat. Dziennikarze alarmują o próbach skręcenia – ich zdaniem – ewidentnego handlu orzeczeniami w SN. Sprawę bowiem prokuratura umorzyła we wrześniu 2012 r. (rzekomo dlatego, że „dowody były zebrane bez podstawy prawnej”), a podjęła ją na nowo tylko wobec twardego stanowiska szefa CBA Pawła Wojutnika. Zapisy, które opublikowała TV Republika, są najprawdopodobniej częścią materiału dowodowego w sprawie prowadzonej przez CBA pod kryptonimem „Alfa”. Szczegóły tego śledztwa opisała „Gazeta Polska” już w październiku 2012 r. Do CBA zgłosił się biznesmen Józef Matkowski, który poinformował funkcjonariuszy, że jeden z adwokatów obiecał mu skuteczne załatwienie kasacji w SN za łapówkę. Pośrednikiem w tej sprawie miał być Ryszard Kuciński (zmarł w maju 2011 r.), znany warszawski adwokat. Matkowski nagrał obietnice Kucińskiego i zaniósł do CBA. Według „GP” w toku działań operacyjnych wręczano rejestrowane przez CBA łapówki, także sędziemu Moraczewskiemu. Po wybuchu afery hazardowej 1 października osoby zaangażowanie w załatwianie przyjęcia kasacji dla Matkowskiego zorientowały się, że mogą być monitorowane przez CBA. 14 października Sąd Najwyższy odrzucił kasację Matkowskiego, a on sam zawiadomił prokuraturę o korupcji w wymiarze sprawiedliwości. Od tego momentu sprawa traktowana jest jak gorący kartofel. Skandaliczne rozmowy sędziów ujawnione przez TV Republika zostały przemilczane przez media publiczne i głównego nurtu.
 Poza zasięgiem

Ta sprawa nie jest wyjątkiem, niestety. Napoleon kiedyś kpił, że odpowiedzialność to jest to, co powinni ponosić inni. U nas z tej kpiny uczyniono zasadę obrony immunitetów.

W ostatnich 10 latach Sąd Najwyższy otrzymał 136 wniosków o rozpatrzenie uchylenia immunitetu i wyraził zgodę na pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności tylko w 53 przypadkach (w 48 odmówił, w 29 skierował do ponownego rozpatrzenia). Sprawy, które trafiają do SN, są już po selekcji dokonywanej przez sądy dyscyplinarne. Uchylenie immunitetu nie przesądza o winie, a jedynie zezwala na postawienie sędziemu zarzutów. Solidarność sędziowską najlepiej pokazała sprawa odpowiedzialności za wydawanie wyroków w czasach PRL. Do dzisiaj jedyną formą rozliczenia tamtego okresu pozostaje lustracja, przy czym sędziowie, którzy przyznali się do współpracy z organami bezpieczeństwa Polski Ludowej, mogą bez przeszkód wykonywać swoją pracę.

Gdy IPN realnie postanowił spróbować rozliczyć łamanie prawa PRL przez sędziów, to na ratunek pospieszył sam Sąd Najwyższy. Symptomatyczny jest tutaj wyrok z 20 grudnia 2007 r., który stanowi, że choć dekret wprowadzający stan wojenny był nielegalny i antydatowany, to sędziowie i prokuratorzy wdrażający go życie nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności.

Nawet wówczas, gdy już dochodzi do osądzenia winnych przez sądy dyscyplinarne, zapadają rażąco niskie kary. W 2004 r. sędzia oskarżony o kumoterstwo i stronniczy werdykt, który skutkował upadłością i rozgrabieniem majątku prywatnej firmy, został uznany winnym i skazany na… przeniesienie do sądzenia na prowincji (sam zrzekł się stanowiska).

W tym kontekście znacznie surowiej wygląda kara utraty stanowiska przez Ryszarda Milewskiego, prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, za to, że dał się wkręcić w rozmowę z podszywającym się pod urzędnika kancelarii premiera dziennikarzem Paweł Miterem i uzgadniał z nim termin posiedzenia sądu w sprawie utrzymania aresztu dla twórcy piramidy finansowej Amber Gold.

Strażnicy budżetu

W zachodnich demokracjach sądy działają jako obrońcy słabszych, zwykle bronią praw jednostki przed omnipotencją państwa i jego struktur. Tymczasem u nas, jeżeli dochodzi do konfliktu na linii państwo-obywatel, to – jak wynika z wyroków – sędziowie czują się częścią establishmentu i go bronią.

Przedsiębiorca, którego wyżej opisany błędny wyrok (wynikający przynajmniej z kumoterstwa sędziego) pobawił firmy, od ponad dekady walczy o odszkodowanie. Pod koniec lutego 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że mu się ono nie należy, bo tylko „rażący błąd” może skutkować odszkodowaniem. Ten kuriozalny wyrok uchylił w 2010 r. Sąd Najwyższy, a lata lecą.

Równie słynny jest wyrok zasądzający odszkodowanie dla przedsiębiorcy Romana Kluski, który za bezprawne zatrzymanie i zmuszenie go do wpłacenia 8 mln kaucji otrzymał 5 tys. zł odszkodowania, podczas gdy skarb państwa na samych odsetkach od jego kaucji zarobił ponad 35 tys. zł.

To, że sędziowie czują się odpowiedzialni za ochronę budżetu państwa, było widoczne, gdy bezzasadnie oddalali pozwy o zwrot zagrabionego majątku czy zapłacenie przez III RP długów II RP (wykup przedwojennych obligacji). Polska jako państwo uznała się za bezpośredniego spadkobiercę przedwojennej II RP. W związku z tym wszyscy zagraniczni wierzyciele zostali spłaceni (także ci prywatni, którzy byli właścicielami obligacji). Jednocześnie gdy w III RP Polacy próbowali uzyskać od Ministerstwa Finansów wykup przedwojennych papierów wartościowych, to sędziowie w zdecydowanej większości odrzucali pozwy.

Podobnie było w wypadku mienia przesiedleńców zza Buga, którego zwrot zagwarantowała Polska po wojnie traktatami. Dopiero wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który przyznał Polakowi odszkodowanie wartości 50 proc. pozostawionego majątku, zmusił władze do uchwalenia ustawy regulującej wypłatę odszkodowań (20 proc. wartości).
 Przykład lekceważenia prawa własności idzie z góry. Uważny za ciało sądownicze Trybunał Konstytucyjny (faktycznie będący trzecią izbą parlamentu, wybieraną przez polityków w celu kontroli jakości uchwalanego przez nich prawa i ochrony konstytucji) wydał w ostatnim ćwierćwieczu szereg oburzających wyroków. I tak uchylił się od ocenienia zgodności z konstytucją dekretu o reformie rolnej, a gdy stwierdził niezgodność pobierania nieograniczonej składki na ZUS przy ograniczonej emeryturze, nie nakazał oddania niesłusznie zabranych pieniędzy. Co więcej – na przykład w 2004 r. oddalił skargę firmy, którą gmina Poznań wywłaszczyła w 1998 r. z należącej do niej drogi, a odszkodowanie wypłaciła po czterech latach bez odsetek, chociaż wartość odszkodowania w wyniku inflacji spadła o 25 proc. Zdaniem sędziów TK takie postępowanie było zgodne z prawem, ponieważ odszkodowanie za skonfiskowane przez państwo mienie nie musi w pełni rekompensować poniesionej straty.

Nieefektywność systemowa

Polscy sędziowie nie tylko nie poradzili sobie z bagażem historycznym, ale także od ćwierć wieku nie są w stanie uczynić z sądów sprawnego urzędu obsługującego obywateli. Odzyskanie długu za pośrednictwem polskiego sądu trwa – według raportu „Doing Business” z 2014 r. – średnio aż 685 dni. Wbrew temu, co twierdzą sędziowie, ich nieudolność nie wynika z braków kadrowych. Mamy około 10 tys. sędziów, podczas gdy dwa razy większa Francja ma ich 5 tys. To nie jest tak, że problem nieefektywności sędziowskiej i jej przyczyn jest korporacji nieznany. „Nadmierna komplikacja procedur, obarczanie orzeczników obowiązkami biurokratycznymi, zbyt duża liczba sędziów. Już dawno staliśmy się urzędnikami, również pod względem mentalnym. Czas przywrócić sędziemu należną rangę” – posumowała dwa lata temu na łamach kwartalnika „Na Wokandzie” (nawokandzie.ms.gov.pl) sędzia Jolanta Machura-Szczęsna. „To paradoks: im więcej sędziów i innych urzędników sądowych, tym dłuższe procedury, powolniejsze postępowanie, tym więcej zadań urzędniczych spadających na sędziego” – pisała Machura-Szczęsna. Jej zdaniem sędziowie często angażowani są do zajmowania się procedurami, w których ich obecność nie jest konieczna. I podaje przykład spraw rejestrowych i wieczystoksięgowych, „które ilościowo dominują w statystykach, nie ma w ogóle potrzeby udziału sędziów, nawet na funkcjach kierowniczych, mimo to sędziowie nadal w nich orzekają, podczas gdy brakuje ich w innych wydziałach”.

Rachunek za tę systemową i trwającą od ćwierć wieku nieudolność płaci polska gospodarka (trzeba oczywiście zaznaczyć, że zmiany idą w korzystnym kierunku, jednak za wolno), czyli wszyscy obywatele.

Szybki i sprawiedliwy sąd to dla przedsiębiorców podstawa prowadzenia interesów. Według wspomnianego raportu „Doing Business” polski przedsiębiorca nie tylko potrzebuje na rozstrzygnięcie sporu przed sądem około 2 lat, ale także musi przejść 33 procedury i wydać jedną piątą należności. Daje to Polsce 55. miejsce na 189 badanych gospodarek.

W powszechnym odczuciu obywateli Polska jest państwem bezprawia. Nieefektywność sądów sprawia, że w naszym kraju opłaca się oszukiwać. Są tabuny oszustów, którzy wykorzystują to, że koszty i czas, jaki zajmuje przeprowadzenie procesu sądowego, czynią ich faktycznie bezkarnymi. Prokuratura nie chce ich ścigać, uważając, że ich działania nie są sporem kryminalnym, tylko sporem cywilnym.

Z drugiej strony mamy nagłaśniane absurdalne wyroki sądowe, które sprawiają, iż ludzie zaczynają traktować sądy jako zło konieczne, a nie normalny sposób rozwiązywania sporów – jak jest np. w krajach anglosaskich. Sędziowie, podobnie jak politycy, przyzwyczaili się do tego, że nie ponoszą odpowiedzialności. Po 1989 r. skazano tylko kilku mniej znaczących polityków. Chociaż w wypadku niektórych dowody były pokazywane przez media publicznie. Nie była to kwestia braku chęci sędziów do osądzenia polityków, ale prokuratury, która nie decydowała się na postawienie zarzutów.
Chociaż politycy formalnie nie mają nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości, to faktycznie na niego oddziałują. Nieformalne układy sprawiają, że nikt nikomu nie chce wyrządzić realnej krzywdy. Dlatego sędziowie nie protestowali, gdy w 2011 r. po raz kolejny członkiem Krajowej Rady Sądownictwa został poseł Jan Bury, przyłapany kilka miesięcy wcześniej na złamaniu ustawy antykorupcyjnej. Po prostu nie naruszało to żadnych standardów. Tych, które rzekomo złamała wiecowa wypowiedź Kaczyńskiego, że sądami w Polsce da się sterować. "

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz